Diablo jedynka to gra, która zdefiniowała gatunek i stała
się z miejsca kultowa. W młodości bardzo mi się podobała ale jakoś nigdy jej
nie przeszedłem bo zwyczajnie mi się znudziła i poszła w odstawkę. Postanowiłem
teraz ją przejść od nowa do końca.
Fajnie się w to gra do momentu etapu w jaskiniach gdzie taki
„Death Wing” „wysysa” mi zdrowie dwoma uderzeniami a ja permanentnie w niego
nie trafiam mimo usilnego klikania na stwora. Dodam, że w mieście nie było lepszego przedmiotu niż ja miałem na sobie. Sytuacja ta miała miejsce z każdym
tego typu stworem. Nic. Przebolałem to jakoś i zaopatrywałem się w większą
ilość fiolek leczących. W dalszych poziomach w „Piekle” też miałem podobny
problem przy innych gagatkach i schodziła mi duża ilość potionów leczących.
Najzabawniejsze, że u kowala nie było żadnych dobrych przedmiotów a najlepsze z
nich i tak kosztowały astronomiczną sumę i były dla mnie nieosiągalne. Wszystko
co miałem na sobie to znaleziska. W sumie bardzo dobrze. No ale do brzegu. Gram
sobie aż pojawia się Diablo. Podchodzę do niego z dwuręcznym toporem (grałem
warriorem) i nie mogę zadać mu jakiegokolwiek obrażenia bo mnie non stop
odrzuca jakimś śmiesznym ciosem. Zatem pierwsza moja myśl. Idę do kowala kupić…
łuk. Najlepszy jaki się dało ale i tak był nędzny bo moja walka z Diablo trwała
chyba z 40 minut (!) i co i rusz musiałem uzupełniać potiony leczące i potiony many
wahadłowo wchodząc do portalu do miasta. Chyba z 12 razy tak właziłem i
wypłukałem się niemal z całego złota na czerwone i niebieskie fiolki. Nie
wspominam o tym, że straciłem bardzo dobrą zbroję, która nosiłem oraz
przyzwoity hełm bo „Władca Piekieł” mi ją zniszczył a nawet nie zauważyłem
monitu o uszkodzonym armorze. Save poszedł i po jabłkach. Początkową przygodę z
grą oceniam na 9/10, później 7/10 aż finalny pojedynek i wrażenia mu
towarzyszące w końcowych chwilach nie pozwalają mi wystawić większej oceny niż
5/10.
Diablo 1 to w sumie dobra gra, przede wszystkim oryginalna
jak na swoje czasy ale pozbawiona pewnych szlifów. Grałem w wersję z dodatkiem
"Hellfire" i pojawił się wybór poziomu trudności. Wybrałem najniższy a jak widać
był problem z Diabełkiem i niektórymi stworami. Nie jestem jakimś
„wyskillowanym” graczem a do totalnych leszczy też się nie zaliczam ale zmęczył
mnie gameplay pod koniec.
„Gra ma sprawiać przyjemność a nie męczyć.”* /To moja
dewiza.
*Oczywiście z zachowaniem złotego środka pomiędzy poziomami trudności
czyli tak aby gra nie frustrowała ale jednocześnie stwarzała pewne wyzwanie.
Gdyby tylko rozgrywka była bardziej zbalansowana. No ale D1
to przedstawiciel staroszkolnej myśli tworzenia gier i musiało być trudniej niż
jest teraz w obecnych grach.
Finalne starcie tak mnie zmęczyło, że nawet nie mam siły i
ochoty grać w dodatek.
Plusy i minusy:
+ Oryginalność i zdefiniowanie gatunku
+ Mechanika rozgrywki (klikanie, leveling, loot, potiony,
czary i magia oraz sok z gumijagód)
+ Klimatyczna oprawa audiowizualna
+ Strona graficzna po dziś dzień cieszy oko. Nie tylko
purystów. Uważam, że jest bardziej wyrazista, czytelna oraz ma charakter większy niż ta w
dwójce i nadaje jedynce unikalnego klimatu
+ Świetne animacje umierania stworów („The Hidden”, „Balrog”,
„Hell Knight”, „Mage”) i towarzyszące im dźwięki
+ System zapisu („Esc” i zapis. wczytywanie odbywa się w tym
samym miejscu gdzie odbył się zapis. punkt dodatni)
+ Najlepsze przedmioty, których używamy znajdujemy w
zabitych stworach (nie musimy za nie płacić) a nie u kowala
+ Odgłos chodzenia naszej postaci, który o dziwo został w
dodatku „Hellfire” zupełnie wyłączony (mi to się bardzo podobało)
+ Dopieszczona ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Matt’a Uelmen’a
+ Domyślny czar naprawiania przedmiotów u wojownika (moja
ulubiona postać)
+ Podział przedmiotów na zwykłe, magiczne, unikatowe
+ Tristram
+ Możliwość magazynowania przedmiotów oraz złota w mieście
+ Ukłon w stronę graczy lubiących powtórnie przejść swoją
ulubioną grę niekoniecznie w ten sam sposób --> 3 różne postacie jakimi
można grać co wymaga delikatnej zmiany w sposobie prowadzenia rozgrywki
- Niewyważony gameplay (robi się za trudno)
- Staroszkolne podejście do tematu (nie każdemu może podpasować,
szczególnie po latach)
- Gra jest w sumie krótka! (Tylko 16 poziomów + 1 bonusowy z
Archbishop Lazarusem)
- Mała ilość przedmiotów jaka przewija się przez całą grę
- Wysokie ceny i tak relatywnie słabych przedmiotów u kowala
- Nie do końca przemyślany pojedynek z Diablo
- Projekt poziomów, który jest chyba tworem przedszkolaka (nie
dość, że jest ich mało to niewiele się od siebie różnią)
- Deckard Cain pobiera 100 sztuk złota za identyfikacje
przedmiotu (nieładnie z jego strony)
- Brak podświetlenia przedmiotów leżących na ziemi przez co
trzeba lokalizować je na „macanta”
- Gra na raz (totalnie nie mam ochoty grać w to ponownie)
- Zawsze mnie śmieszyło, że patrzę w „Inventory” na
przedmiot załóżmy na topór, wkładam go do ręki a w grze na widoku postaci widać
zupełnie coś innego. Niby pierdoła ale jak to mawiają „Diabeł tkwi w
szczegółach”
- Mała pojemność „Inventory”
Sumując.
Ocena bazująca na wspomnieniach z dzieciństwa --> 9/10. Po
konfrontacji w 2016 --> 5/10 i to dzięki finalnemu pojedynkowi, który zepsuł
wszystko. Gdyby był łatwiejszy dałbym 7/10. Tak mamy 5/10!! czyli w mojej
nomenklaturze słaba gra mająca pozytywne cechy.
W ramach ciekawostki
Niektórzy twierdzą, że głos pod Deckard Cain’a podkładał sam
Sean Connery. Niestety ja też tak myślałem ale to tylko złudzenie głosowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz