Bardzo przyjemna i wciągająca gra. Wciskając klawisz „Q” przyklejamy się
do ścian czy innych obiektów środowiskowych typu barierki, płotki. Będąc
„przyklejonym” wychylamy się i strzelamy. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego
gdyby nie fakt, że oprócz ślizgania się wzdłuż barierek można się przemieszczać
między tymi barierkami oraz innymi obiektami na ziemi stanowiącymi osłonę jeśli
są one odpowiednio blisko siebie. Wystarczy nakierować myszką na kolejną
przeszkodę (pojawią się na niej 3, 2 albo jedna zielona strzałka) i kliknąć
„Spację” a Sam Fisher zacznie kroczyć do kolejnej osłony do której go
skierowaliśmy. Świetna rzecz bo niezwykle pomaga w cichej eliminacji. Aby
„zdjąć” przeciwnika musimy zajść go od tyłu i wcisnąć klawisz „E”. Odkrywcze
prawda?
Gameplay na najłatwiejszym poziomie "Rookie" daje mnóstwo
radości z gry bo jesteśmy zmotywowani do działa po cichu. Po wyczerpaniu pomysłów albo błędzie kończymy podchody uskuteczniamy tradycyjne strzelanie. Chociaż są misje gdzie wręcz trzeba się skradać bez zabijania
kogokolwiek. Można strzelać w lampy na słupach, w światła samochodów etc. Te
ulegają uszkodzeniu przez co robi się ciemniej w danym rejonie i można łatwiej się
podkradać od tyłu do opancerzonych gości z tarczami, do których strzelanie od
frontu mija się z celem.
„Sticky noisemakers”, które wydają dźwięk czasami przydawały
się aby odwrócić uwagę jednego oponenta gdy ten był ze swoim kolegą. W tej
części Splinter Cella pojawiła się „fajna” opcja (która ładuje się po normalnym
zabiciu) automatycznego łańcuchowego zabicia 2-3 żołnieży. Zaznaczamy za
pomocą klawisza „Alt” maksymalnie 3 żołnierzy i klikając „Ctrl” aktywuje się
animacja w delikatnie zwolnionym tempie pokazująca oddanie po jednym śmiertelnym
strzale w każdy cel. Świetne rozwiązanie. W typów mających silniejszy armor w
tym hełm owa zdolność działa tylko w pewnym stopniu bo powoduje, że gość nie
zostaje zabity a jedna kula odstrzeliwuje mu hełm a resztą musimy zająć
się ręcznie w czasie rzeczywistym.
Feeling strzelania punktujący oddawanie strzałów w głowę a
nie opancerzone ciało jest bezbłędny. W silniejszych, pokrytych kevlarem gagatków niemal
należy strzelać w głowę ale najpierw odpada im hełm a dwa dalsze strzały w
czaszkę powodują śmierć. Świetnie wykonuje się headshoty pistoletem. Jeden
celny strzał w regularnych „soldżerów” i śmierć. Coś wspaniałego.
Gra daje do zrozumienia, że dobrze jest skradać
się i eliminować po chichu ale na najniższym poziomie trudności Rookie nie jest to w 100% wymagane i można
grać niemal jak w strzelankę. Statystyki i osiągnięcia na końcu misji totalnie
mnie nie interesują. Najważniejsza jest przyjemność z gry a ta tutaj jest wyborna.
Cieszące oko lokacje. Ładna oprawa graficzne. Przyzwoita optymalizacja czynią z
tej części Splinter Cella godną uwagi grę. Na najłatwiejszym poziomie gra
często saveuje. To też na plus. Lubię częsty zapis. Jestem w tedy spokojniejszy, że jak zginę to nie będe musiał powtarzać długiego odcinka gry.
Bugów trochę jest. W misji „Abandoned Mill” musiałem przeładować
checkpoint bo nasz kompan zawiesił się i nie szedł dalej.
Między misjami kupujemy upgrady broni i nowe gadżety. Spoko bo
czasami dobrze zmienić sprzęt.
Były etapy, że graliśmy jakiś murzynem. Wtedy strzelaliśmy z
widoku pierwszej osoby. Niestety w tym trybie szwankowała płynność poruszania i
mechanicznie było dziwnie i nie jest to wina sprzętu bo jak grałem Samem Fisherem
w TPP to płynność poruszania była w normie.
Nie podobał mi się pojedynek z Sadiq’iem. Na samym końcu trzeba było klikać przycisk „E” ale tak szybko jak dzięcioł w drzewo żeby wbić mu nóż w serce. Za szybko przez co rozbolał mnie palec.
Można przerywać cutscenki. Jak dobrze bo skippowałem
wszystkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz