FPSy i samochodówki mają wspólny mianownik. Oba te gatunki
da się błyskawicznie rozgryźć gdzieś tak w 70% po dosłownie 10 minutach styczności.
Dlaczego? Bo jak zaczniemy eliminować przeciwników pierwszą lepszą giwerą to od
razu czarno na białym widzimy jaka jest mechanika strzelania żargonowo określana
przez graczy jako „feeling broni”. Jeśli ten element jest zepsuty to nic już nie
uratuje tej gry bo to tak jakby „snajpić” w prawdziwym świecie z maską spawacza
na głowie albo jeździć Porsche na kwadratowych kołach. Chyba jasno się wyrażam?
Z samochodówkami jest analogicznie. Wsiadasz w furę, przejedziesz w świecie gry
kilka kilometrów i od razu wiesz jaki jest model jazdy. Reszta jak trasy czy balans
poziomu trudności to otoczka, która nie istnieje bez prawidłowej fizyki
prowadzenia pojazdu.
Jak jest z „The Runem”?
Model jazdy gablot umożliwia tylko poprawną zabawę (nie
mylić z frajdą) ale nie jest to satysfakcjonujące doznanie. Samochody prowadzą
się bardzo ociężale. Nie czuć mocy. W zakręty wchodzi się przyzwoicie. Jest
grywalnie ale nie ma efektu wow. Szkoda tylko, że po 40 minutach miałem dosyć
tego NFSa i ukończyłem go z przymusu. Stąd taka niska ocena.
Sam pomysł na grę dosyć ciekawy. Jedziemy po wygraną za duże
pieniądze z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych z San Francisco na
wschodnie do Nowego Yorku uciekając mafiozom i przy okazji spotykamy po drodze
ładne krajobrazy.
Niektóre trasy cieszą oko. Inne z kolei przynudzają i są
produktem perfidnego recyklingu (etap pościgu na wysypisku śmieci z początku
gry i gdzieś tak z końca. deweloperzy umieścili ten sam odcinek tylko „jechany”
z drugiej mańki).
Ostatni etap finalnego wyścigu między kontenerami w porcie
wodnym był iście idiotyczny. Drobna zła korekcja kierunku jazdy i WRECKED na
brzegu kontenera. Ledwo to zaliczyłem. Został mi tylko jeden wolny RESET z 10
dostępnych na rajd.
Trybów rozgrywki jest chyba tylko 3. Tyle naliczyłem.
Podstawowy „mode” to przeganianie danej puli kierowców (gain 10 positions, gain
8 positions, gain 7 positions) tak aby być przed nimi pierwszym na mecie.
Standard. Jest też wariacja tego trybu a mianowicie wyprzedzenie danego
oponenta i utrzymanie przez około +- 30 sekund prowadzenia. Po upływie stosownego
czasu delikwent odpada, gonimy kolejnego i powtórka z rozrywki. Na deser
dochodzi zwykłe „speedowanie” między checkpointami aby wyrobić się w czasie. Na
serio to chyba tylko tyle. W trakcie naszej ukochanej jazdy przez Amerykę
Północną dochodzą wstawki QTE notabene dosyć średnie. Miał to być chyba powiew
świeżości (pewnie według EA) ale na dobrą sprawę nic to nie wniosło do tematu.
Samochodów jest bardzo mało(!) Na niektórych trasach pojawiają
się stacje benzynowe, na których nie tankujemy tylko zmieniamy gabloty. Byłoby
to dobre gdyby wraz z postępami w grze pojawiały się jakieś ciekawsze samochody
a tak kilka razy zajeżdżałem i był ten sam marny zestaw co wcześniej. Nie
dokonałem zmiany a straciłem tylko cenne sekundy po wyjeździe ze stacji.
Jak wchodzą do akcji sekwencje QTE (ucieczka policji czy
mafii) to tracimy obecny samochód wskutek wypadku czy policyjnego ostrzału i zyskujemy
nowy. Mamy oczywiście do wyboru jeden z trzech stojących gdzieś na parkingu.
Namiary na odpowiednie wozy podaje nam w czasie gry miła pani.
Podczas wyścigów okazjonalnie pojawiają się urozmaicenia w
stylu spadających głazów na jezdnie, lawin, zawalających się konstrukcji
metalowych czy betonowych typu pomosty, rusztowania. Gonią nas czarne SUVy
mafii czy śmigłowce policji i dokonują strzału a my musimy unikać ich ognia. Akurat
to było irytujące.
Denerwujące były też momenty, w których łatwo uzyskiwałem
status WRECKED. Wrednie skonstruowane fragmenty tras (wypadanie zakrętów w miejsca
gdzie kleszczył się samochód i trzeba było dawać na wsteczny przez co traciło
się cenne sekundy), zajeżdżająca drogę i uderzająca w nas jak w piłeczkę
tenisową policja to bolączka tej odsłony „Need for Speeda”. Dobrze, że na
poziomie EASY było 10 resetów, które się przydały bo jadę sobie aż tu nagle z
boku torpeduje mnie policyjny SUV i wystrzał poza jezdnię. Żenada.
Z baboli technicznych (oprócz wszechobecnych skryptów)
wyłapałem śmieszną sytuację. Ścigam się z gościem (jeden na jeden) na wysypisku
śmieci. Sporo zakrętów. Ciężko mi idzie aż nagle wypadłem z zakrętu i
zatrzymałem się na jakiejś stercie desek. Tuż przed samą metą. Rzuciłem mięsem
(bo to któryś raz z kolei w tym samym miejscu) i pewnie musiałbym znów
powtarzać pewien etap do tego miejsca aż tu patrzę a typ zatrzymał się przed
samą metą i stoi. No to dałem gazu, wyprzedziłem go i wjechałem na podium.
Chyba zawiesił się skrypt.
„The Run” nie wygląda ani źle ani dobrze. Prezentuje się
zupełnie normalnie jak na panujące w 2011 roku standardy. Na ustawieniach graficznych wysokich, średnich oraz niskich
nie widziałem żadnej różnicy oprócz zmiany wyświetlanych klatek na sekundę. LOW
i ULTRA to jedna modła.
„Total Run Time” = 2,5h
Tak. Napiszę to, żeby nie było niejasności. Przejście gry na
najłatwiejszym poziomie trudności zajęło mi prawie 2,5h. Bardziej wprawieni gracze ogarną się jeszcze szybciej. Wynik ten jest
karygodny ale ja się z tym nie kłócę skoro po 40 minutach zmuszałem się do gry.
Więc dla mnie ta przygoda, mimo iż tak drastycznie krótka, dłużyła się.
Podsumowując ta część „nida” szybko się nudzi i nie daje zupełnie frajdy. Zero tu emocji sporo nerwów. Skrypt goni skrypt. Jedna z gorszych odsłon zaraz po Pro Streecie.
Niesamowite. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz