środa, 13 maja 2015

8/10 - The Old Good Blood




Sprawa jest prosta. Jeśli komuś podobał się The New Order to w tym dodatku będzie bawił się równie wyśmienicie. Klimat bardzo podobny wzbogacony o tematykę okultystyczną (czaszki, ołtarze, świeczki etc.). Genialna mechanika gry pozostała ta sama, pojawiły się nowe piękne lokacje (Zamek Wolfenstein, dworzec kolejki linowej, katakumby). Gameplay urozmaicono jeszcze dodając metalową rurę, która potrzebna jest do wspinania się, otwierania włazów czy drzwi (wślizg z rozbiegu!) i dyskretnej eliminacji. Można tak jak w poprzedniczce z początku eksterminować po cichu Niemiaszków, a jak już skończą się możliwości albo wyczerpie się nam cierpliwość (jak mi) przystępujemy do błogiej, radosnej rzeźni. „Feeling strzelania” w tej grze jest po prostu bezbłędny. Studio Machinegames


pojawiło się znienacka na scenie elektronicznej rozgrywki jak komandos i za sprawą dwóch „Wolfów” stało się silnym deweloperem na poczynania którego patrzy cały świat. Sam umieram z ciekawości za jaki nowy projekt weźmie się to szwedzkie studio. Doświadczenie i renomę już ma. Teraz tylko nie stracić kondycji.

Producenci sztucznie zawyżyli wymagania. Gra chodzi tak samo jak podstawka na dużo słabszej konfiguracji niż ta podana w oficjalnym oświadczeniu. Mój komputer (GTX 295 (895 MB VRAM), Ci7 920 2,66 Ghz, 6 GB RAM) uciągnął tą grę w minimalnych ustawieniach graficznych @1920x1080 we framerate’cie 35-60 klatek/s.

Minimalne wymagania podane przez dewelopera:

CPU: Intel Core i5-2500 @ 3.3 GHz / AMD FX-8320 @ 3.5 GHz
RAM: 4 GB
Video Card: NVIDIA GeForce GTX 560 / AMD Radeon HD 6870 (1GB VRAM)

Czy to nie piękne? Zatem należą się ogromne brawa twórcom, że ich gra jak na obecne standardy ma niezwykle niskie wymagania sprzętowe, mistrzowską optymalizację i co mnie zadziwia „The Old Blood” paradoksalnie nawet na LOW wygląda bardzo dobrze!

Gra jest sprytna. Jak brakowało jej RAMu to zamykała najbardziej zżerająca pamięć aplikację czyli Firefoxa.

Super miodna rozgrywka cechuje się sporym zróżnicowaniem. Najpierw uciekamy z więzienia, później palimy wrotki z Zamku Wolfenstein, odbywamy wycieczkę po Wulfburgu, następnie eliminujemy Nazi Zombie, odwiedzamy wykopaliska i na koniec wykańczamy bossa. Nudno na pewno nie jest. Poza tym dochodzi ten kapitalny, oldskulowy motyw czyli zbieranie amunicji, apteczek i zbroi. Bardzo mi się to podoba. Fajnie jest też zrealizowane wspinanie za pomocą tej rurki. Trzeba umiejętnie klikać i puszczać PPM i LPM. Są też sekrety w postaci ukrytych lokacji i zbierania sztabek złota. Pojawili się ciekawi, nowi przeciwnicy - „trolejbusy” tak ich nazywam. Kto grał wie o co chodzi Aby nie namęczyć się z nimi bo są wytrzymali trzeba najpierw wyłączyć im zasilanie z szyny a następnie oderwać przewód aby nie zrestartowali się.

AI przeciwników jakby uległo poprawie. Naziole non stop są w ruchu, napierają na nas liczebnymi grupkami, chowają się za osłony i wychylają. „Kampienie” to zły pomysł. My również musimy być dynamiczni i ciągle się przemieszczać. To dobrze, że gameplay jest taki żwawy. Wielki plus.

Bolączką „The New Order” był niezbalansowany poziom trudności. Tutaj jest podobnie. Grałem na „Don’t Hurt Me” i było raczej wymagająco. Często balansowałem na granicy śmierci. Jest ten komfort, że w każdym momencie rozgrywki można zmienić "difficulty level".


Był też ciężki moment w misji “Find Agent Two's House”. Akcja na tym placu z więżą na środku. Kilka razy do tego podchodziłem bo nie dało się nigdzie schować, a spacerowały sobie dwa Supersoldaty. Dopiero po załatwieniu pierwszego z nich poradziłem sobie z resztą gdyż wziąłem od niego miniguna. To samo finalny boss wręcz beznadziejny i nieprzemyślany. Filozofia jego pokonania opiera się na naparzaniu wszystkim co się da w jego słaby punkt czyli japę i umiejętnym aplikowaniu dwóch apteczek leżących po dwóch przeciwległych stronach lokacji, w której odbywała się walka.

W pewnym momencie rozgrywki widać jak Blazkowicz przycinania shotguna piłką do metalu. Nie wydaje się Wam to znajome? Taka scena pojawiła się bodajże w „Armii Ciemności” i w Terminatorze.

Giwery to pierwsza klasa. Oprócz standardowego sprzętu można podnieść z gleby miniguna od zabitego Supersoldata. Jak nam nie wystarczy jeden pistolet zawsze można użyć dwóch. Nie lubię grać z dwoma spluwami ale czasami przydawała się podwójna siła ognia.

Są jakieś perki (upgrade zdrowia czy zbroi), które są przyznawane automatycznie po wykonaniu stosownych osiągnięć typu np. zabicie określonej liczby wrogów.

Czas gry przyzwoity jak na dodatek. Mi wyszło niecałe 5h na drugim poziomie trudności „Don’t Hurt Me” czyli niemal tyle co kampania Call of Duty. Jest 8 rozdziałów.

Dobrze, że pomyślano o takim detalu jak animacje wykonywanych czynności przez naszą postać. Blazko otwiera rurą klapę szybu wentylacyjnego czy używa klucza do otwarcia drzwi. To wszystko widać w czasie rzeczywistym, a nie jak w wielu grach jest niewidzialne. Naszym oczom ukazują się dłonie, które naciskają przyciski, przekręcają pokrętła.

Fabuła jak to fabuła. Na warunki shootera w zupełności wystarczy. Jest ona opowiadana przez elementy środowiska (Google --> „environmental storytelling”) typu kartki, zapiski czy listy. Przeczytałem tylko niektóre karteczki.

Gdzieniegdzie pojawiają się miłe akcenty humorystyczne w postaci zabawnych tekstów rzucanymi przez "B.J.".

Pojawiło się sporo Easter Eggów.

Doom

Wolfenstein 3D


Tutaj jak odpalić klasycznego Wolfensteina 3D. Na każdy rozdział „The Old Blood” przypada jeden level z klasyka wydanego w 1992 roku.


Miałem dać 9/10 ale jak pojawiły się zombiaki to się lekko skrzywiłem. Za dużo już tego w grach. No i czerstwy boss mnie rozczarował. Najgorsza część gry. Tak spi$%^&*@! na sam koniec. Właśnie zakończenie powinno skopać tyłek. Widać, że Machinegames brakło pomysłu jak to zakończyć. Szkoda.

W temacie Wolfensteina twórcy mogą jeszcze bardzo dużo powiedzieć o ile mają bujną wyobraźnię. Czekam na Wolfa, w którym wykorzystają teorię Nowej Szwabi i Projektu Chronos.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz