Seria Comand & Conquer jest bliska memu sercu. Kocham to
pięknie wykreowane uniwersum, styl rozgrywki, klimacik i humor! Niestety wszystko
ma swój początek i koniec. Tyberyjski Zmierzch to niestety zakończenie serii ale
mamy tutaj pewne niedomówienie fabularne więc furtka na kontynuację minimalnie
otwarta.
Przejście dwóch kampanii GDI i NOD zajęło mi na medium jeden
dzień. Gra jest banalna. Trochę bez sensu, że stronę konfliktu wybieramy w
trzeciej ostatniej misji prologu. Zatem jak ktoś chce zacząć kampanię NOD po
zakończeniu kampanii GDI musi znów odbębnić prolog (3 misje).
Co się zmieniło w 4. części? Zmieniło się dużo. Mamy teraz
nierozbudowywalne 3 bazy (offensywna, defensywna i pomocnicza) zwane crawlerami,
które potrafią się przemieszczać. W bliskiej odległości od crawlera jednostki
naprawiane są automatycznie. W grze występuje zj#$any limit jednostek --> „command
points”, który przeważnie utrzymuje się na poziomie 50 niekiedy tylko w
zależności od misji zwiększa się do 60 czy 70. Jest to o tyle denerwujące, że w
sytuacji gdzie potrzebowałem inżyniera a obecnie miałem maksymalną liczbę
jednostek ofensywnych to był lekki klops bo inżyniera nie wyprodukujemy. Co
ciekawsze znikła w tej odsłonie opcja ataku własnych obiektów (w trójce w
Wojnie o Tyberium brało się "ctrl" i można było siać „damage” na
własne jednostki). Tutaj tego nie ma. Potrzebny jest inżynier ale nie można go
wyprodukować bo osiągnęliśmy limit jednostek. Zatem jedyne wyjście to wysłać
jakiegoś rodzynka na teren wroga celem go wyeliminowania. Wtedy wyprodukujemy
naszego upragnionego technika. Trochę irytował ten limit jednostek.
Gra jest na tyle prosta, że spokojnie idzie opanowywać
sytuację. Strategia uległa drastycznemu spłaszczeniu. Tak jak na upartego w
poprzednich odsłonach serii można było jednym typem jednostki atakować
przeciwnika tak tutaj wystarczy też jeden typ!! No for fun można asystować
atakerów inżynierem, który na bieżąco leczy rany.
Single jest o tyle gniotowaty, że w każdej misji
produkowałem w kółko tylko dwa typy jednostek i spokojnie wygrywałem (no
czasami powiało niepowodzeniem ale szybko się z tej opresji wychodziło
zwycięsko). Jest to o tyle ch$%owe, że podczas progresu nie mamy okazji
zapoznać się z bardziej wyrafinowanymi jednostkami. No czasami przechwyciłem
inżynierem Mastodonta
czy Czołg Apokalipsę i to tyle dobrego. Takie smaczki jak
Avatar czy inne mocniejsze gagatki (nazwa mi umknęła) są po prostu niedostępne
a powinny!
Dalej.
Cutscenki może nie są dnem ale porażają sztucznością i
totalnym brakiem inwencji. Stwarzają wrażenie zrobionych na odwal. Aktorka
grająca naszą dziewczynę była na prawdę komiczna ale niestety w tym negatywnym
sensie.
Tragicznie nie jest ale obranie zupełnie nowego kierunku nie
przypadło mi zbytnio do gustu i chyba nie tylko mi bo wiele osób strasznie
narzeka na tą część --> brak rozbudowy baz, limit jednostek mocno irytuje.
Co to za C&C, że nie możemy tworzyć własnej bazy czy iść na wroga tabunem
bydła?
Coś poszło nie tak panowie z EA. W dodatku gra wymaga
stałego połączenia z netem a w sieci była wersja od RELOADED z wirtualnym
serwerem. Jakbym miał oceniać to max 6 co mogę dać ale raczej przychylam się ku
5/10. Podkreślam przejście na medium nie sprawiło mi większych problemów. Gra
zdecydowanie pod dzieciarnie. Muzyka też niejaka, czasami tylko dochodziły do
nas dźwięki iście filmowe budujące atmosferę powagi.
No nic EA bardzo brzydko pożegnało się z fanami Command
& Conquer. Mam nadzieję, że ktoś wskrzesi tego trupa i wypuści na rynek
może reboota? Cokolwiek aby tylko dawało tyle frajdy i emocji co „Wojna o
Tyberium” albo i więcej.
Czyli piszesz że nie ma po co się schylać po czwórkę? Mam trójkę na półce, czasami instaluję i pogram. Ale koniecznie z modem konwertującym jednostki na zgodne z Tiberian Sun (tak, jest taki mod). Wtedy gra nabiera charakteru..
OdpowiedzUsuńPowiem Ci tak jeśli lubisz serię C&C to tą parszywą czwórkę trzeba odbębnić chociażby żeby pokopać leżącego. hehe
Usuń"Wojnę o Tyberium" ubóstwiam. Będzie recka. Stay Tuned. ;)