niedziela, 29 stycznia 2017

3/10 - Schiza do samego końca




Pierwsza część Kane & Lynch’a urzekła mnie swoją prostą ale jakże przyjemną mechaniką strzelania. Dwójka natomiast tą radość zdławiła. Strzelanie zrealizowane nie za szczęśliwie. Jest problem z celnością i wykrywaniem trafień, słabe bronie (wyjątek: shotgun oraz jakaś giwera na słonie), mały arsenał. Wale w gości cały magazynek a oni dalej stoją. Takie zjawisko wybitnie drażni. Jakby tego było mało celuje w delikwenta i nie wiadomo skąd dostaje w pysk kilka kul. Towarzyszy temu irytujący dźwięk oraz zabryzgane krwią pole widzenia. Nie. To nie koniec irytacji bo padam na glebę akurat w momencie jak chciałem strzelić w łeb przeciwnikowi. Kamera z ręki dokłada do dyskomfortu swoje 3 grosze szczególnie podczas biegu trzęsie się jak oszalała. Te wszystkie wymienione czynniki skutecznie obniżają pozytywne wrażenia z gry. 

Przynajmniej jak leżę na ziemi włącza się wtedy „autocelowanie” i można uratować się przed śmiercią.

Efekty wybuchów bardzo spoko. Często stoją gdzieniegdzie gaśnice czy inne kanistry z benzyną, którymi można rzucić w strzelających do nas gogusiów.

Klimat niby jest ale nie do końca mi on leży. Zabieg z użyciem filtra graficznego może irytować i rzeczywiście irytuje chociaż momentami miałem wrażenie, że to nie gra a pewien wycinek rzeczywistości. (przyp. STAMiNY) Strzelamy sobie, chowamy się za osłony, biegamy, przemieszczamy się do kolejnych pomieszczeń i odpieramy fale przeciwników i tak do napisów końcowych. Kiedyś dałem grze 6/10. Dziś 3/10 czyli trudno wytrzymać do końca albo odliczamy minuty do końca. 

Cenzura w postaci rozpikselowanego obrazu w miejscach intymnych (dobrze znana z TV) czy w miejscach okaleczonych typu poderżnięte gardło nadaje smaczku gameplayowi. Wspomniana kamera z ręki też jest charakterystyczna dla otoczki gry.

Sznyt graficzny (użycie filtra), bryzganie czerwonym kolorem podczas przyjmowania pokaźnego obrażenia, gibanie się kamery to cechy charakterystyczne tej części „Lyncha”. Czy pozytywne? No mi kojarzą się z frustracją a nie przyjemnością z gry.

Przycisk „O” pokazuje interaktywne elementy środowiska oraz bronie, które leżą na glebie i czekają aby ich użyć.

Za dużo ołowiu trzeba wpakować w przeciwników ale miło zobaczyć jak typ padnie na glebę gdy trafiliśmy go przez drewniany płotek, który uległ uszkodzeniu. „Zniszczalne środowisko” to kapitalna sprawa podnosząca znacząco wrażenia z obcowania z grą.

Spotkałem się z ciekawą sytuacją. W którejś tam misji wydawało mi się, że trafiłem na buga ale niestety wina leżała po mojej stronie bo nie otworzyłem pewnych drzwi. Ale o co mi chodzi. Chodzi mi o to, że krążąc po budynku jak kot z pęcherzem zatrzymałem się przy pewnym plakacie wiszącym na ścianie i… z sufitu obok zwisała lampa. Świeciła. Strzeliłem do niej to zbił się klosz. Żarówka świeci! Strzeliłem do żarówki i żarówka przestała świecić. Piękna sprawa, że deweloperzy implementują takie z pozoru niewinne głupotki. Najpierw klosz, później żarówka.

Dziwna kalwiszologia. Przycisk „C” powoduje „przyklejanie” się do ścian czy innych przeszkód środowiskowych. Aby przemieścić się z jednego obiektu do drugiego wciskamy właśnie przycisk „C”. Nie widziałem w innej grze podobnego zamysłu.

Podsumowując „Kane & Lynch 2: Dog Days” to bardzo prostacka i monotonna w gamepayu gra. Non stop łazimy z pomieszczenia do pomieszczenia i eliminujemy fale nadciągających przeciwników. Jednak płodozmian jest atrakcyjniejszy do monokultury. Może i byłoby to „fajne” gdyby „feeling” strzelania znajdował się na wysokim poziomie. Jednak parcie na urealnianie gier to jednak nie do końca właściwa uliczka. Najlepiej wypośrodkować i znaleźć „złoty środek”, który będzie skutecznie wyzwalał pozytywne emocje. Niektórzy programiści gier zakumali już to dawno.

Polecam Panom z „IO Interactive” aby zaczerpnęli korepetycji od developerów z Rockstar Games jak należy robić strzelanki.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz