Na zwieńczenie trylogii SCII czekało mnóstwo graczy. Między
innymi i ja mimo iż RTSy traktuje jako płodozmian i odskocznie od FPSów.
Zacząłem grać na NORMALu i w piątej misji „Last Stand”
zwyczajnie nie wyrabiałem z klikaniem na jednostki oraz na
budowanie budynków i rozjechali mnie chwila moment. Zatem zrestartowałem misję i
rozpocząłem rozgrywkę na najniższym poziomie czyli EASY i tak już pozostało do
samego końca… gry. Odnalazłem się na EASY, to mój poziom, który dał mi ogromną satysfakcję
i dostarczył mnóstwo soczystego gameplayu. Nie trzeba było się spinać i misja za misją szła bez problemu. Granie na wyższych poziomach to dla mnie abstrakcja i bez
perfekcyjnego opanowania skrótów klawiszowych chyba nie ma co podchodzić.
Prolog bym wyrzucił bo zamula. Im dalej w las tym więcej
drzew. Na początku właściwych misji jest delikatny samouczek wprowadzający świeżaka
w mechanikę rozgrywki. W tej części programiści zaimplementowali bardzo
przydatną funkcję i co mnie najbardziej dziwi, że dopiero teraz a nie od razu w
„Wings of Liberty”. No ale lepiej późno niż później. Mianowicie chodzi mi o
klawisze funkcyjne F1 i F2. F1 wybiera automatycznie nieaktywne próbniki celem
wykorzystania ich. Nie ma teraz sytuacji, że jak paralityk zaznaczamy próbniki
po mapie za pomocą myszki i przy okazji wrzucamy „do koszyka” jednostki atakujące. Proste i
genialne. F2 natomiast wybiera nam wszystkie jednostki aktywne, bojowe.
Najlepsze rozwiązania to proste patenty.
LotV określiłbym jako niemal idealnie przyrządzone danie,
które z każdym kęsem smakuje lepiej bo odkrywamy w tym daniu nowe smaki. Taka
właśnie jest tutaj rozgrywka.
Przerywniki filmowe to już rzecz dyskusyjna bo
za bardzo silą się na epickość i jest ich zdecydowanie za dużo. Poza tym są podobne do siebie przez co nudne. No i sznyt blizzardowy trochę mnie drażni. Tak. Wszystkie gry
Blizzarda opierają się na podobnych rozwiązaniach zarówno graficznych jak i gameplayowych.
Niezmiernie przypadł mi do gustu pasek w górnej części ekranu ze
zdolnościami aktywowanymi z rdzenia jak np. ostrzał z orbity czy teleportacja w
dowolnym punkcie mapy obok pylonu wraz z kilkoma jednostkami. Ba pojawiła się
również taka zdolność budynków „Brama”, która umożliwiała ich transformację w „Portal”.
Wtedy klikamy przycisk „W” czyli aktywację wszystkich zbudowanych Portali i teleportujemy
z nich jednostki w obrębie dostępnych pylonów. No świetna rzecz. Niezwykle
pozytywnie wpływająca na odbiór całości.
Gra do krótkich nie należy co oczywiście nie jest wadą. Dwa
intensywne dni to norma. Misji jest sporo i są dosyć zróżnicowane bo mamy
klasyczne z rozbudową bazy jak te „chodzone” z jednostkami wyróżnionymi
posiadającymi zdolności specjalne jak np. Artanis czy Zeratul. Kompozycja
rozgrywki ma też tą zaletę, że wraz postępem poznajemy nowe interesujące
jednostki jak np.
Kolos
Lotniskowiec wyrzucający małe samolociki zwane przechwytywaczami
czy mój ulubiony „Promień Otchłani”, którym w grupie robiłem
konkretny rozp&%^()!$ zarówno w jednostki naziemne jak i latające.
Pojawiają się oczywiście zadania poboczne, które w sumie warto wykonywać bo
zdobywamy za nie solaryt, który aktywuje odpowiednie zdolności rdzenia. --->
Wspomniany pasek.
„Legacy of the Void” nie ma żadnej konkurencji na poletku
strategii ale „monopol” ten nie spowodował, że programiści zaniżyli poziom.
Dostaliśmy genialną grę, w której soczysty gameplay aż kipi dynamiką i ogromną
grywalnością.
STAMiNA poleca!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz