“Damn, I'm looking
good.” - mówił charyzmatyczny „Atomowy Książe” w momencie pojawienia się
przed lustrem.
Jak pozostawiliśmy niespauzowaną grę (trzeba było przecież
wyjść do ubikacji), nasz protagonista chował broń, zaciskał pięści i rzucał
tekstem: “What are you waitin' for? Christmas?”. Fajne to było.
Znakomite poczucie
humoru, specyficzna barwa głosu Jon’a St. John’a i okazjonalne rzucanie tego typu wypowiedziami było wizytówką gry.
Nadawało jej unikalnego sznytu i status growego kultu, na którym wychowały się
miliony graczy.
W ramach
ciekawostki.
Kwestia: “It's time to kick ass and chew bubble gum,
and I am all out of gum.”
pochodzi z filmu „They live” Johna Carpentera z 1988.
"Wszystkie cytaty z gry"
Duke Nukem 3D zapoczątkował nowy etap w moim życiu. Od niego
zaczęła się moja przygoda z grami komputerowymi.
W jakimś branżowym czasopiśmie przeczytałem zajawkę o
Duke’u. Na moim pierwszym blaszaku (Pentium 133 Mhz, 16 MB RAM) było demo tejże
gry. Cieszyłem się jak dziecko na widok cukierka. To było istne objawienie!
Zapomniałem o bożym świecie tak mnie pochłonęła ta szalenie dynamiczna rozgrywka.
Możliwość latania jetpackiem, ustawianie hologramu, masa sekretów, zbieranie
kluczy oraz kart dostępu. Mnóstwo przerysowanych stworów (świnia-policjant,
latający mózg), kapitalne poziomy czy zniszczalne środowisko (pękające szkło i
lustra, kruszące się, betonowe ściany czy nawet zawalające się blokowiska).
Należy zauważyć, że naczelny konkurent Quake był niezniszczalny. W strzelance
nie może zabraknąć wykwintnego arsenału, a ten tutaj był nader interesujący i
wykręcony. Poza standardowymi giwerami typu strzelba czy wyrzutnia rakiet
pojawiły się takie dziwolągi jak zamrażacz, pomniejszacz, powiększacz, laserowe
miny, zdalnie detonowane granaty,
„trójrurka”! |
czy kozacki devastator.
Do tego dochodzi jeszcze olbrzymia interakcja z otoczeniem
(korzystanie z pisuarów, spuszczanie wody w toalecie, odkręcanie kranów w
zlewach czy gaszenie świateł opatrzone wspomnianymi już zabawnymi komentarzami).
No człowiek miał co krok banana na twarzy.
W latach 90tych gracze byli podzieleni na dwa obozy:
„Quakeowcy” i „Dukeowcy”. Ja należałem zdecydowanie do tego pierwszego ale nie
przeszkodziło mi to w tym aby docenić walory równie genialnego jak Quake Duke’a
i cieszyć się doznaniami płynącymi z gameplayu. Obie gry miały swój odmienny
klimat i stanowiły osobną wysoką jakość.
Duke Nukem 3D to jednak niepełne 3D. Gracze zapewne
pamiętają obracające się w naszym kierunku zwłoki obcych leżących na ziemi. Przeciwnicy
byli tzw. sprite’ami. Obiektami w 2D, których widok ustawiał się w zależności
od położenia gracza na mapie.
Gra zapada w pamięć. W dniu premiery miażdżyła i robiła
kolosalne wrażenie. Wymagający bossowie, klimatyczne lokacje (szczególnie ta w
kosmosie), przerysowani przeciwnicy, świetne udźwiękowienie czy główny temat
muzyczny ciężko zapomnieć. Po prostu nie da się.
Grałem w wersję Atomic Edition, która zawierała czwarty
jedenasto-poziomowy epizod, dwóch nowych przeciwników, jedną dodatkowa spluwę i
kolejnego bossa.
Jest jeszcze wypuszczona w 2013 roku na STEAMie wersja „Megaton
Edition” z poprawioną grafiką zawierająca 3 expansion packi.
Pierwszy poziom i moment znalezienia ukrytej rakietnicy będę
pamiętał do końca życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz