W slasherach nie mam zbytnio doświadczenia. DmC w zasadzie to
moje początki w tym gatunku. Przy pierwszym podejściu jakoś mnie znudził.
Kolejne spotkanie zaowocowało seansem napisów końcowych.
Gra ma żwawe tempo co bardzo lubię, zabijamy bez zbędnego
pier%(#*!@ i pokonujemy kolejne przeciwności losu. Combosy podstawowe łatwo zapamiętać,
są nawet tutoriale instruktażowe. Z kolei combosy dodatkowe dobrze, że nie są
do szczęścia potrzebne (ja się bez nich obyłem) bo większość z nich jest nieintuicyjna
jak kombinacja Q + F czy beznadziejna kombinacja z wyłączaniem tych
kryształowych portali na ziemi. E + spacja + F. Sekwencja klawiszy jeden po
drugim nie działa i aby była wykonywana poprawnie musiałem do tego używać dwóch
dłoni gdyż wszystkie 3 klawisze kombinacji muszą być trzymane. Bez sensu.
Generalnie mechanika gry sprawia frajdę. Posiadamy moc anielską
„Q” i diabelską „E”. Do tego dochodzą wspomniane combosy, mnóstwo skakania,
etapów na czas. Wszystko to opatrzone niegłupią fabułą. Wielki plus za wplecienie
w zarys fabularny motywu „Nephilim”
Świetne punkty respawnu nie irytują bo nie trzeba ponownie
przechodzić długich etapów do miejsca zgonu. Bolączką wielu gier jest fakt, że
jak zginiemy musimy powtarzać spory odcinek gameplyu. W DmC nie ma takiego
debilizmu co znacząco podnosi komfort grania.
Pojedynek z Succubus’em bardzo spoko. Niestety nie jest tak
kolorowo bo było trochę momentów irytujących jak niektóre epizody na czas gdzie
najmniejszy błąd skutkował powtarzaniem wszystkiego od nowa czy pojedynek Drekavac’iem,
na którego trzeba było użyć niestandardowych combosów. Do poważnych wad bym
również zaliczył beznadziejny ostatni etap bossfightu z Bob Barbasem. Nie
wyrabiałem z wyłączaniem na czas tych kryształowych portali na ziemi. Za każdym
niemal razem brakowało mi czasu w ostatniej fazie walki i portale ponownie się aktywowały.
Jak widać nie tylko ja miałem z tym problem:
Czasami ostro denerwuje praca kamery. Sekretne misje są tak
słabe, że nie ma najmniejszego sensu zawracać sobie nimi gitary.
Combichrist w ścieżce dźwiękowej nawet daje radę. Noisia też
ale nie jest to muzyka, którym bym odsłuchiwał samodzielnie w odtwarzaczu przy
piciu kawy. W grze sprawdza się całkiem dobrze i tylko tyle.
Czas gry wyszedł mi na najłatwiejszym poziomie trudności
prawie 10h.
8/10
PS.
Fajnie, że odnalazłem się w nowym gatunku. Będę miał większy
wachlarz wyboru gier w przyszłości. Intryguje mnie seria „God of War” ale brzydzę
się konsolami…
Nagonka w środowisku graczy na ten tytuł jest w pewnym stopniu
dla mnie zrozumiała bo Aliens: Colonial Marines to typowa strzelanka jakich
wiele już wcześniej zalało rynek elektronicznej rozrywki. Fani uniwersum Obcego
pewnie oczekiwali gry bardziej tajemniczej i nastawionej na budowanie napięcia
jak to miało miejsce w kultowym filmie Ridleya Scotta. Niestety tak nie jest i dostaliśmy
zwykłego FPSa, którego eksploatowana do granic możliwości formuła dla większości
jest już nie do zaakceptowania. Dla reszty czyli między innymi dla mnie zwyczajnie
zjadliwa. Ja mam spory nawias tolerancji na shootery i całkiem przyjemnie
spędziłem czas w tej grze choć przyznam, że było zbyt dużo tępego strzelania do
masowo atakujących Alienów. Do tego dochodzi zawyżony poziom trudności,
irytujące momenty, monotonia w gameplayu i lokacjach, brzydka grafika czy nowy
gatunek Alienów plujących żółtym kwasem (bardzo oryginalnie). System strzelania
średni ze względu iż trzeba wpakować za dużo amunicji w Obcych. Shotgun też się
przy nich „poci”.
Na plus motyw z dużym Alienem, epizod skradankowy w kanałach
między „lunatykującymi” Alienami (delikatne urozmaicenie monotonii), broń
samocelująca czy przyczepianie w newralgicznych punktach bazy detektorów ruchu.
Pomimo kilku irytujących momentów i wad to całkiem dobra gra
z jakimś tam klimatem i gdzieniegdzie ciekawymi miejscówkami trochę niesłusznie
miażdżona przez graczy.
Diablo jedynka to gra, która zdefiniowała gatunek i stała
się z miejsca kultowa. W młodości bardzo mi się podobała ale jakoś nigdy jej
nie przeszedłem bo zwyczajnie mi się znudziła i poszła w odstawkę. Postanowiłem
teraz ją przejść od nowa do końca.
Fajnie się w to gra do momentu etapu w jaskiniach gdzie taki
„Death Wing” „wysysa” mi zdrowie dwoma uderzeniami a ja permanentnie w niego
nie trafiam mimo usilnego klikania na stwora. Dodam, że w mieście nie było lepszego przedmiotu niż ja miałem na sobie. Sytuacja ta miała miejsce z każdym
tego typu stworem. Nic. Przebolałem to jakoś i zaopatrywałem się w większą
ilość fiolek leczących. W dalszych poziomach w „Piekle” też miałem podobny
problem przy innych gagatkach i schodziła mi duża ilość potionów leczących.
Najzabawniejsze, że u kowala nie było żadnych dobrych przedmiotów a najlepsze z
nich i tak kosztowały astronomiczną sumę i były dla mnie nieosiągalne. Wszystko
co miałem na sobie to znaleziska. W sumie bardzo dobrze. No ale do brzegu. Gram
sobie aż pojawia się Diablo. Podchodzę do niego z dwuręcznym toporem (grałem
warriorem) i nie mogę zadać mu jakiegokolwiek obrażenia bo mnie non stop
odrzuca jakimś śmiesznym ciosem. Zatem pierwsza moja myśl. Idę do kowala kupić…
łuk. Najlepszy jaki się dało ale i tak był nędzny bo moja walka z Diablo trwała
chyba z 40 minut (!) i co i rusz musiałem uzupełniać potiony leczące i potiony many
wahadłowo wchodząc do portalu do miasta. Chyba z 12 razy tak właziłem i
wypłukałem się niemal z całego złota na czerwone i niebieskie fiolki. Nie
wspominam o tym, że straciłem bardzo dobrą zbroję, która nosiłem oraz
przyzwoity hełm bo „Władca Piekieł” mi ją zniszczył a nawet nie zauważyłem
monitu o uszkodzonym armorze. Save poszedł i po jabłkach. Początkową przygodę z
grą oceniam na 9/10, później 7/10 aż finalny pojedynek i wrażenia mu
towarzyszące w końcowych chwilach nie pozwalają mi wystawić większej oceny niż
5/10.
Diablo 1 to w sumie dobra gra, przede wszystkim oryginalna
jak na swoje czasy ale pozbawiona pewnych szlifów. Grałem w wersję z dodatkiem
"Hellfire" i pojawił się wybór poziomu trudności. Wybrałem najniższy a jak widać
był problem z Diabełkiem i niektórymi stworami. Nie jestem jakimś
„wyskillowanym” graczem a do totalnych leszczy też się nie zaliczam ale zmęczył
mnie gameplay pod koniec.
„Gra ma sprawiać przyjemność a nie męczyć.”* /To moja
dewiza.
*Oczywiście z zachowaniem złotego środka pomiędzy poziomami trudności
czyli tak aby gra nie frustrowała ale jednocześnie stwarzała pewne wyzwanie.
Gdyby tylko rozgrywka była bardziej zbalansowana. No ale D1
to przedstawiciel staroszkolnej myśli tworzenia gier i musiało być trudniej niż
jest teraz w obecnych grach.
Finalne starcie tak mnie zmęczyło, że nawet nie mam siły i
ochoty grać w dodatek.
Plusy i minusy:
+ Oryginalność i zdefiniowanie gatunku
+ Mechanika rozgrywki (klikanie, leveling, loot, potiony,
czary i magia oraz sok z gumijagód)
+ Klimatyczna oprawa audiowizualna
+ Strona graficzna po dziś dzień cieszy oko. Nie tylko
purystów. Uważam, że jest bardziej wyrazista, czytelna oraz ma charakter większy niż ta w
dwójce i nadaje jedynce unikalnego klimatu
+ Świetne animacje umierania stworów („The Hidden”, „Balrog”,
„Hell Knight”, „Mage”) i towarzyszące im dźwięki
+ System zapisu („Esc” i zapis. wczytywanie odbywa się w tym
samym miejscu gdzie odbył się zapis. punkt dodatni)
+ Najlepsze przedmioty, których używamy znajdujemy w
zabitych stworach (nie musimy za nie płacić) a nie u kowala
+ Odgłos chodzenia naszej postaci, który o dziwo został w
dodatku „Hellfire” zupełnie wyłączony (mi to się bardzo podobało)
+ Dopieszczona ścieżka dźwiękowa w wykonaniu Matt’a Uelmen’a
+ Domyślny czar naprawiania przedmiotów u wojownika (moja
ulubiona postać)
+ Podział przedmiotów na zwykłe, magiczne, unikatowe
+ Tristram
+ Możliwość magazynowania przedmiotów oraz złota w mieście
+ Ukłon w stronę graczy lubiących powtórnie przejść swoją
ulubioną grę niekoniecznie w ten sam sposób --> 3 różne postacie jakimi
można grać co wymaga delikatnej zmiany w sposobie prowadzenia rozgrywki
- Niewyważony gameplay (robi się za trudno)
- Staroszkolne podejście do tematu (nie każdemu może podpasować,
szczególnie po latach)
- Gra jest w sumie krótka! (Tylko 16 poziomów + 1 bonusowy z
Archbishop Lazarusem)
- Mała ilość przedmiotów jaka przewija się przez całą grę
- Wysokie ceny i tak relatywnie słabych przedmiotów u kowala
- Nie do końca przemyślany pojedynek z Diablo
- Projekt poziomów, który jest chyba tworem przedszkolaka (nie
dość, że jest ich mało to niewiele się od siebie różnią)
- Deckard Cain pobiera 100 sztuk złota za identyfikacje
przedmiotu (nieładnie z jego strony)
- Brak podświetlenia przedmiotów leżących na ziemi przez co
trzeba lokalizować je na „macanta”
- Gra na raz (totalnie nie mam ochoty grać w to ponownie)
- Zawsze mnie śmieszyło, że patrzę w „Inventory” na
przedmiot załóżmy na topór, wkładam go do ręki a w grze na widoku postaci widać
zupełnie coś innego. Niby pierdoła ale jak to mawiają „Diabeł tkwi w
szczegółach”
- Mała pojemność „Inventory”
Sumując.
Ocena bazująca na wspomnieniach z dzieciństwa --> 9/10. Po
konfrontacji w 2016 --> 5/10 i to dzięki finalnemu pojedynkowi, który zepsuł
wszystko. Gdyby był łatwiejszy dałbym 7/10. Tak mamy 5/10!! czyli w mojej
nomenklaturze słaba gra mająca pozytywne cechy.
W ramach ciekawostki
Niektórzy twierdzą, że głos pod Deckard Cain’a podkładał sam
Sean Connery. Niestety ja też tak myślałem ale to tylko złudzenie głosowe.